poniedziałek, 19 stycznia 2009

Mecz Chivas-Cruz Azul

W sobotę byłam na meczu piłki nożnej. Pierwszym w życiu, bo piłka nożna interesuje mnie w stopniu minimalnym. A poza tym w Polsce po prostu się bałam. Grała drużyna z Gudalajary - Chivas i z Mexico City - Cruz Azul. W Guadalajarze są 3 drużyny. Mówi się, że fanami Chivas są biedni, Atlas bogaci a Tecos... nie ma żadnych fanów. No, cóż.. Więc jestem fanka Chivas. Jest to właściwie drużyna narodowa i jako jedyna przyjmuje graczy wyłącznie urodzonych w Meksyku. Na grę szłam bez większego entuzjazmu, ale doświadczenie miałam rewelacyjne. I nawet nie o sam mecz czy wynik tutaj chodzi (chociaż oczywiście pod koniec krzyczałam ile tylko miałam sił), a o atmosferę. Jest dużo emocji i krzyków, ale również radości z fajnie spędzonego czasu. Kwestię bójek w czasie lub po meczach federacja piłki nożnej rozwiązała tu w dosyć prosty sposób. Najbardziej nawiedzonym fanom (siedzącym zazwyczaj w sektorach za bramkami), zaoferowano darmowe bilety a w zamian za to zakazano wszczynania bójek. Dodatkowo te sektory opuszczają stadion później niż pozostali ludzie. No i podziałało. Oczywiście duż o zależ y od grających ze sobą drużyn. Najbardziej znienawidzonym w Guadalajarze zespołem jest Americas (z Mexico City) i wtedy trzeba uważać. Ale łysoli nie ma. I to jest najważniejsze...

W drodze na mecz

Estadio Jalisco - wybudowany w 1952r., trzeci co do wielkości stadion w Meksyku

Flaga Chivas

Cruz Azul w niebieskich a Chivas w kolorach flagi francuskiej, bo podobno założycielem drużyny był Francuz

Nie wiem, gdzie tu jest piłka. Pewnie w górze.

Mali fani w koszulkach Chivas

Emocje...

Grafik gier na kubku od piwa. A ja zerkałam trochę na grę i trochę na tego po prawej...

Gol!

Kolejny gol! Było ich w sumie sześć. 3:3

Jedni bardzo przeżywali...

A inni spali

Brak komentarzy: