poniedziałek, 6 października 2008

Przelot z kotami: Polska-Meksyk

To jest blog o Meksyku, ale dzisiaj będzie o kotach i o tym jak potrafią skoncentrować na sobie nasze życie.
Największy stres związany z wyjazdem do Meksyku przeżyłam na lotnisku w Warszawie. Główną przyczyną były ... moje koty. W jakiś absurdalny sposób w ciągu ostatnich miesięcy centralnym punktem przygotowań okazały się właśnie one. Kupno odpowiednich transporterów, poidełek na wodę (wbrew pozorom trudnych do dostania), seria szczepień, wyrobienie kocich paszportów, wszczepienie czipów, utrzymanie diety, żeby przypadkiem nie okazało się, że koty przekraczają dopuszczalną wagę etc. Czym bliżej wylotu, tym częściej nawiedzały mnie niepokojące myśli jak zniosą lot, czy przypadkiem nie polecą gdzie indziej, czy mają odpowiednie transportery, dokumenty, gdzie je odbiorę po przylocie do Meksyku, no i wreszcie czy w ogóle przeżyją tę podróż.



W dniu wylotu wstałam wcześniej, żeby trochę pobiegać z kotami (ruch przed podróżą jest jak najbardziej zalecany). W półsennym amoku, z lekkim ściskiem w żołądku, który zawsze towarzyszy mi przed podróżą, przesuwałam się w półbiegu ciągnąc za sobą czerwoną wstążeczkę do zabawy. Koty zarówno mnie jak i wstążeczkę miały o tej porze w d... (ok.3.30 rano). Ale ja nie dawałam za wygraną i pomiędzy myciem, malowaniem, pakowaniem i piciem kawy zdołałam jeszcze trochę je rozruszać. Po przymusowej zabawie dałam kotom trochę wody, którą podstepnie wymieszałam z mlekiem, chwilę z nimi "porozmawiałam", że mają być dzielne i wpakowałam je do transporterów. W tym momencie przyjechała moja siostra i po spakowaniu waliz i kotów do samochodu pomknęłyśmy na lotnisko. A na lotnisku:
- pani przy check-in zrobiła taka minę jakby pierwszy raz miała do czynienia z transportem zwierząt
- biegałam z kotami tam i z powrotem, wypełniając dokumenty, opłacając bilety, prześwietlając klatki etc
- miauczenie kotów roznosiło sie echem po całej hali lotniska
- moherówa kociara podeszła do nas prawie płacząc nad klatkami z kotami i zarzucając nas pytaniami gdzie, na ile i DLACZEGO lecę
- dostałam bilet do Manili zamiast do Meksyku (pani się pomyliła i przeprasza)
A gdy już wszystko było załatwione poczułam smród z transportera Mizi i okazało się, że się po prostu posrała (nie użyję słowa "zakupciała" , bo ona się "posrała").
Pożegnałam się więc z siostrą bez której nie dałabym sobie rady, popatrzyłam na koty, które zrobiły miny ze "Shreka" i z wyrzutami sumienia poszłam do kontroli paszportów.
Lot do Amsterdamu minął szybko i bez problemów. Wiedziałam, że koty są na pokładzie, bo potwierdziły to stewardesy. Lot z Amsterdamu do Mexico City trwał prawie 11h a ja przy każdej najmniejszej turbulencji myślałam o kotach.
Po wylądowaniu w Mexico City mialam tylko jeden cel - dowiedzieć się jak najszybciej co z kotami. Stewardesa powiedziała mi,że nie za bardzo się orientuje, gdzie odbiera się koty, ale chyba na oddzielnej taśmie do "oversize luggage". Bez problemu przeszłam odprawę paszportową i dla pewności zapytałam jeszcze raz. Tym razem usłyszałam, ze koty odbiera się w oddzielnym budynku, tam gdzie jest cargo. Zabrzmiało to dziwnie, ale w związku z tym, że żadnej taśmy dla "oversize luggage" nie bylo w zasięgu wzroku, postanowiłam trzymać się tej wersji. Zestresowana czekałam na swój bagaż i przy okazji postanowiłam kolejny raz dopytać się, gdzie odbiera sie koty. Stojąca obok mnie kobieta w mundurze zapytana czy może przypadkiem wie ze stoickim spokojem i zarazem pewnością w głosie odpowiada :"tu". I pokazuje na taśmę z bagażami!!! Panika rośnie we mnie z minuty na minutę. Mialam klarowną wizję kotów, które zaginęły w podroży i albo wylądują w Manili albo zagubiły się gdzieś z innym oversize cargo i nigdy do mnie nie dotrą. Przeklinałam pomysł wyjazdu do Meksyku, siebie, Armena , głupich Meksykanów! I nagle!! Patrzę na taśmę i wśród waliz widzę najpiękniejszy w tym momencie widok na świecie - dwa transportery z moimi kotami!! Zdrowe, zmęczone, z bardziej zblazowanymi niż przestraszonymi minami przywitały lotnisko w Mexico City!
Czekała nas jeszcze 7h podróż samochodem do Gudalajary, ale tę koty zniosły bez żadnego problemu. Snieżka ulokowała się na tylnej półce samochodu, przy szybie i ogladała Mexico City z zaciekawieniem równym naszemu. Gdy dotarliśmy wreszcie na miejsce obydwie kocice obwąchały każdy kąt mieszkania i jak gdyby nigdy nic poszły spać.

Brak komentarzy: