Jedną z pierwszych rzeczy, na które zwróciłam uwagę chodząc po ulicach Guadajary, to miotły. Są wszędzie (jak autobus 107 w Warszawie). W każdym kolorze, kształcie i rozmiarze. Oczywiście najpopularniejsze są te w odblaskowych kolorach - róż, zieleń i żółć. Gdy kioskarka na przeciwko naszego domu otwiera swój sklepik, zawsze najpierw wystawia na chodnik kosz z miotłami. Mienią się kolorami i aż trudno się oprzeć, żeby sobie takiej miotły razem z poranną gazetą nie kupić. No więc, sprawiliśmy sobie taką miotłę (przecena 3 zł za sztukę). Z czasem kolejną znalazłam na naszym dachowym "patio" a ostatnią przyniósł nam dozorca budynku. Mamy więc trzy. Zastanawiałam się po jaką cholerę potrzebne nam trzy miotły?! Otóż potrzebne. Kilka dni temu uratowały kota. Sąsiadka wyszła do pracy zostawiając otwarte okno a my zobaczyliśmy młodego kotka spacerującego po krawędzi zewnętrznego parapetu. Udało się go nam lekko przestraszyć, żeby schował się z powrotem do domu, ale musieliśmy jeszcze jakoś zamknąć okno. Co do tego wykorzystaliśmy? Oczywiście miotły! Zmieniam więc zdanie o miotłach. Dobra miotła, nie jest zła.
Sklep jakich wiele
Sklepik na przeciwko naszego domu
Miotła gigant
Miotły przygotowane do akcji ratunkowej kota
Miotły w akcji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz